poniedziałek, 1 lipca 2013

Sihanoukville i wyspy Koh

Cześć! : ) 
Po wyczerpującym weekendzie w końcu znalazłam moment na nadrobienie zaległości na blogu! 
Na wstępie mogę Wam tylko powiedzieć, że dawno nie przeżyłam takiej mieszanki emocjonalnej! Adrenalina skakała jak sinusoida, wrażeń zdecydowanie nam nie brakowało. 
Piątkowy poranek nie zaczął się cudownie, obudziłyśmy się z moją współlokatorką Ritą o 6:50, a o 7 wszyscy musieliśmy jechać na dworzec autobusowy. Co więcej, obudziłam się z bólem gardła, katarem i biorąc tuzin tabletek modliłam się o brak grypy nad morzem (udało się! :D). 
Jednak po wejściu do autokaru wiedzieliśmy, że to będzie super wyjazd! Kierowca puścił nam kambodżańskie disco-polo, siedzieliśmy w otoczeniu mnichów, no i najważniejsze- z każdym kilometrem zbliżaliśmy się do nadmorskiej miejscowości Sihanoukville. Po sześciu godzinach podróży z a oknem było już widać morze, plażę i palmy : ) Na dworcu szybko złapaliśmy tuk-tuka (szybko, to pojęcie względne, tu oznacza to mniej więcej po 10 minutach starań wytłumaczenia gdzie, za ile, ile osob, oraz następne 5 minut targowania się o dobrą cenę). Kierowca zawiózł nas do hotelu, w którym udało nam się wynająć pokoje przy samej plaży za (uwaga!) 2 dolary! W pokojach oczywiście długo nie zagościliśmy, bo cały dzien spędziliśmy na plaży (czego skutki teraz niestety odczuwam). W ciągu dnia poznaliśmy mnóstwo turystów, młodych osób zwiedzających świat z plecakiem. Ich historie były niesamowite i oczywiście wzbudziły we mnie ogroooomną zazdrość! Przykładem może być Christian, 29 letni chłopak z Kolumbii, który mieszka w Sydney, a obecnie podróżuje przez rok po całej Azji. Nie mogłam przestać z nim rozmawiać i podziwiać go za odwagę! Powiedział mi, że podczas swojej wyprawy nie pamięta dnia, kiedy by był sam, w każdym miejscu poznaje nowych, interesujących kompanów (tak jak na przykład nas!). Są to jego ostatnie dni w Kambodży, bo w przyszłym tygodniu wylatuje do Indii. Jego opowieści tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, że też kiedyś wyjadę w podróż z plecakiem po Azji! (Ktoś chce jechać ze mną? :>) 
Wieczorem tego samego dnia poszliśmy wszyscy na imprezę do beach baru w centrum miasta na pięknej plaży. Nawet nie zdawałam sobie sprawy jak dużo turystów z Europy i Stanów jest w Kambodży! Tam zostaliśmy do późnej nocy, impreza była świetna, a po zobaczeniu rachunku wszyscy byliśmy w szoku, bo wyniósł on tylko 5$ za osobę (a gwarantuję, że zamawialiśmy duużo).
Wczesnym rankiem następnego dnia wykupiliśmy wycieczkę statkiem (o tym jaki "statek" to był opowiem później) po trzech wyspach z kambodżańskiego archipelagu. Wyspy Koh były zdecydowanie najpiękniejszym miejscem, które odwiedziłam! Biały piasek, palmy, hamaki, grill na plaży, ciepłe, czyste morze, i relaks cały dzień sprawiły, że zaliczam tę sobotę do jednego z najlepszych dni w moim życiu! Jednak jego zakończenie nie było już tak piękne... W drodze powrotnej płynęliśmy dziesięcioosobową łódką, której każda część rozsypywała się, a fakt, że jej kapitan cały dzień raczył się na wyspie bimbrem wcale nas nie uspokajał. W momencie, kiedy wypłynęliśmy z wyspy rozpoczął się ogromny sztorm, chmury zasłoniły słońce, zrobiło się ciemno, zimno i mrocznie. Nasza łódka bujała się tak bardzo, że woda w niej była po kolana. Ogromne fale przykrywały nasze głowy, tak więc wszystkie telefony, portfele i dokumenty zostały zalane. Wesoły kapitan nic sobie z tego nie robił, a w momencie kiedy chcieliśmy odczepić od burty kapoki bardzo się oburzył (chyba zepsuliśmy jego piękną instalację!). Jedyne o czym myślałam to to, że jak już za sekundę się przewrócimy, muszę zebrać siły i dopłynąć do brzegu. Na szczęcie pod koniec podróży fale się uspokoiły, a my po dopłynięciu do brzegu szybko poszliśmy na piwo, żeby uczcuć nasze ocalałe życie! : ) 
Sobotni wieczór i niedziela upłynęły spokojnie, odpoczywaliśmy i opalaliśmy się na plaży (niestety chyba za długo, przez co jestem teraz różowa jak tajska taksówka i wszystko mnie piecze!). 
Ten weekend dał nam też dużo do myślenia, spotkałam mnóstwo dzieci proszących o jedzenie, pieniądze. Niestety w Kambodży jest tak, że jeśli jedno dziecko w rodzinie chce studiować, uczyć się, reszta rodzeństwa musi na to ciężko pracować (często własnie żebrząc na ulicy...). Teraz już wiem dlaczego dzieciaki w szkole, w której uczę są tak aktywne, chętne, zdeterminowane do nauki. W Polsce uczyć musi się każdy, tu mogą niestety tylko wybrańcy. Nadal nie rozumiem czemu w tak biednym kraju edukacja jest płatna! 

Uciekam przygotowywać się na zajęcia, za chwilę moja pierwsza lekcja! : ) trzymajcie kciuki !

PS! W czwartek jedziemy zwiedzać północną Kambodżę, nie mogę sie doczekać :)

Poniżej standardowo nowa porcja zdjęć : 

zaczęło się od kupienia biletu ... 


Nadia Marisa i Rita podczas postoju

Kambodża widziana z okna autokaru

nasza kompanka podróży

beach bar 

troszkę nas zmoczył deszcz ...
i morze... (a ten brodaty chłopak to wlasnie Christiano!)

nasz kapitan łodzi (godny zaufania, prawda?)

cudowne wyspy
paparazzi






nasza plaża

jedzenie na niej sprzedawane 

nasza współlokatorka 

a na koniec MY! zmęczone, spalone słońcem, ale szczęśliwe ! :)




























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz