Nadszedł nowy weekend, a co za tym idzie kolejny wyjazd pełen przygód!
Tym razem postanowiliśmy wyruszyc do miasta Kampot położonego na południowym-wschodzie Kambodży. Decyzję podjęliśmy w czwartkową noc, uwierzcie, że ciężko jest wybrać miejsce dziewięcioosobową grupą, w której każdy ma inny pomysł na to, jak spędzić wolny czas!
Podróż zaczęła się podejrzanie spokojnie i jak mogliśmy się spodziewać, spokój ten trwał tylko przez chwilę. Po dotarciu tuk-tukiem do centrum na dworzec autobusowy okazało się, że niestety biletów do miasta Kampot na dzień dzisiejszy już nie ma! Oczywiście po usłyszeniu tej informacji nikt z nas nie myślał o powrocie do hotelu, zaczeliśmy szukać alternatywy. Pierwszym pomysłem była taksówka! 200km, 8$ za osobe, super opcja! Ale niestety nasza grupa liczy 9 osób, więc jedno z nas nie miało kompanów do podróży. Byliśmy już zrezygnowani i chcieliśmy przełożyć wyprawę na jutro, ale nagle w środku tłumu, pomiędzy wrzeszczącymi, przepychającymi się ludźmi usłyszeliśmy mężczyznę krzyczącego 'private bus, private bus' ! Od razu pojawił się uśmiech na naszych twarzach i po szybkich negocjacjach ustaliliśmy cenę 5$ za osobę. Kierowca zabrał nas tuk-tukiem (kolejna porcja "świeżego" powietrza wdychanego w centrum Phnom Penh - mój organizm woła o pomoc!) do miejsca, gdzie czekał jego luksusowy pojazd. Prywatność tego busa to kolejne pojęcie względne, zaraz po włączeniu silnika zaczęli się schodzić inni ludzie spragnieni podróży, więc w rezultacie jechaliśmy busem pełnym wrzeszczących mieszkańców Kambodży!
Zaraz po przyjeździe do miasta złapaliśmy taksówkę, a raczej skuter z przyczepą (nie potrafię opisać tego pojazdu, zobaczcie zdjęcie poniżej!), który zawiózł nas do miejsca zakwaterowania. Znaleziony online pokój okazał się być eko bungalowem, za którego plecami była gęsta, przerażająca dżungla. W ciągu dnia miejsce wyglądało bardzo egzotycznie i ciekawie, jednak w nocy tej egzotyki był niestety chyba nadmiar. Niezliczona ilość jaszczurek, pająków, dziury w ścianach, przez które spokojnie mógłby wślizgnąć się wąż oraz zwierzęca orkiestra grająca zaraz za oknem (nawet nie wiecie jak głośnie potrafią być zwierzęta w dżungli nocą!)- wszystko to sprawiło, że zamiast spać czuwałyśmy z dziewczynami nie śpiąc w ogóle!
Sobotni dzień rozpoczął się wcześnie, o 7 rano wyjechaliśmy na wycieczkę w Góry Kardamonowe. Na wstępie muszę przyznać, że była to jedna z najbardziej egzotycznych i ciekawych wycieczek spośród wszystkich, na które miałam okazję pojechać!
Pierwszym przystankiem był piękny wodospad na szczycie góry w Bokor National Park (na którą wjechaliśmy busem, niestety nikt z nas nie był przygotowany na pieszą wyprawę). Choć oglądaliśmy wodospad w deszczu, to i tak zrobił na nas ogromne wrażenie. Roślinność w tej części świata jest tak bujna, soczysta, o bardzo intensywnych kolorach, że wodospad na jej tle wyglądał cudownie!
Następnym punktem wyprawy była buddyjska świątynia wybudowana w XV wieku. Niesamowicie cieszę się z wizyty tam, bo interesuje mnie buddyzm, tradycje i zasady panujące wśród wyznawców tej religii. Byliśmy jedynymi turystami, więc zdecydowanie mogliśmy poczuć magię i klimat panujący w tej świątyni. Już samo otoczenie, położenie na szczycie góry skąpanej w mgle sprawiły, że miejsce to było zdecydowanie warte odwiedzenia.
Podczas wycieczki odwiedziliśmy także opuszczone francuskie miasteczko. Francja niegdyś posiadała kolonie w Kambodży, więc do dziś można znaleźć tu elementy charakterystyczne dla tego kraju (bagietki, ludzi mówiących w języku francuskim, francuskie elementy w budownictwie, czy też właśnie takie opuszczone miasteczka). Niestety podczas budowy drogi zniszczona została połowa zabytków, więc za wiele nie mogliśmy zobaczyć.
W drodze powrotnej jadąc drogą w otoczeniu dzikiej natury nagle na drodze pojawił się zielony wąż. Na twarzy naszego przewodnika pojawiło się przerażenie i kazał nam natychmiast zamknąć okna. Jak później się okazało, był to wąż zajmujący zaszczytne drugie miejsce na liście najbardziej jadowitych i niebezpiecznych węży świata! Całe szczęście, że zrezygnowaliśmy z pieszej wycieczki i wybraliśmy busa...
Pewnie teraz się spodziewacie fragmentu o tym jak to po męczącym dniu zapadliśmy w twardy sen! Nic z tego! :) Wrażeń oczywiście nie było nam dosyć, więc po szybkim prysznicu i kolacji zdecydowałyśmy z dziewczynami, że czas zwiedzić Kampot! Nasze zwiedzanie zakończyło się na spacerze deptakiem wzdłuż Mekongu. Poznałyśmy tam ekipę podróżników z Australii, Nowej Zelandii oraz Anglii i wszyscy razem poszliśmy do salsa baru na trwającą do późnych godzin wieczornych imprezkę : ) Uwielbiam poznawać tu nowych ludzi! Wszyscy są mili, otwarci i niesamowici inspirujący.
Niedzielny dzień spędziłyśmy na odpoczynku i relaksie! Po godzinnej wycieczce rowerowej po mieście i jego okolicach zasiadłyśmy w knajpie nad rzeką i rozkoszowałyśmy się pysznym jedzeniem i świeżymi koktajlami : )
Teraz siedzę w busie kurczowo trzymając się siedzenia (ten bus już na szczęście jest prywatny i zawiezie nas pod same drzwi domu!). Zasady panujące na kambodżańskich drogach (a raczej ich brak) to temat na dłuugi wpis! Mniej więcej wygląda to tak: miej kierunkowskaz wlączony cały czas, może najdzie Cie ochota na wyprzedzenie kogoś; nie używaj wycieraczek (o ile je masz!); miej włączone cały czas światła długie; używaj klaksonu żeby kogoś ostrzec, przeprosić, powitać, just for fun!; jak nie ma miejsca na lewym pasie, jedź prawym!; jeśli kierujesz motorem, ruch prawostronny Cię nie obowiązuje; i najważniejsza : większy jest ważniejszy i ma zawsze pierwszeństwo! :)
Trzymacje kciuki za mój szczęśliwy powrót i do usłyszenia niebawem !
PS! Kochana rodzino (wiem, że czytacie mojego bloga!). Nie martwcie się o mnie, do tej pory nie spotkała mnie żadna niebezpieczna sytuacja, ludzie są mili, pomocni, nie zauważyłam problemu związanego z kradzieżą, zapowiada się, że wrócę do domu cała i zdrowa ! ; ) Oczywiście wszyscy się na mnie patrzą jak na przybysza z kosmosu, robią mi zdjęcia i zasypują pytaniami (często w khmerskim ;p), ale jestem pewna, że czarnoskóry człowiek na ulicach naszego Ostrowca też byłby sensacją, ięc nie ma co się dziwić !
PS 2! Zmieniłyśmy z dziewczynami plan podróży po projekcie i naszym pierwszym przystankiem nie będzie Bangkok, a KUALA LUMPUR w Malezji :)))
PS 3! Anegdotka z mojego życia w Kambodży: miejsce, w którym jedliśmy codziennie kolacje (super knajpa, z stolikami na dworze, pycha jedzenie) okazało się być domem publicznym ... : P czas znaleźć inną jadłodajnię!
Pozdrawiam !














Brak komentarzy:
Prześlij komentarz