niedziela, 21 lipca 2013

Życie codzienne ...

Cześć! 
Wszystkie moje dotychczasowe posty dotyczyły wycieczek, weekendów, podróży do turystycznych miejscowości. Dzisiaj natomiast opowiem Wam o tym gdzie mieszkam, pracuję, jak upływa mi dzień w Kambodży oraz jakie są moje odczucia po czterech tygodniach pobytu w tym odległym państwie. 

Gdzie mieszkam?
Miasteczko, w którym mieszkamy nazywa się Takhmao i położone jest 10km od stolicy Kambodży. Życie tu toczy się wokół targu i jednej głównej ulicy (na której położony jest nasz 'dom', więc nic nas nie omija). Na luksusy takie jak sklep spożywczy, apteka, kino nie możemy tu niestety liczyć, więc pozostaje nam bazar, lokalne małe knajpki i salon naszego domu, w którym wieczorami spędzamy razem czas rozmawiając i oglądając filmy. 

Gdzie pracuję? 
Szkoła, w której uczę nazywa się Westland International School (międzynarodowa jest tylko w swojej nazwie). Jest to szkoła języka angielskiego, do której dzieciaki i młodzież przychodzą po zajęciach w publicznej szkole (która jest niestety płatna). Ja pod swoje skrzydła przyjęłam sześć grup- dwie z dziećmi od 7 do 12 roku życia i cztery z młodzieżą i osobami dorosłymi. Dzieci są bardzo aktywne, zajęcia zazwyczaj przebiegają spokojnie i bez większych problemów, z młodzieżą i dorosłymi już nie jest tak kolorowo. Zauważyłam negatywną koorelację zapału do nauki względem wieku : P 
Codziennie po zajęciach (które prowadzę od 13:40 do 19:40) spędzam około 1,5-2h na przygotowywaniu ćwiczeń, kserówek i kart pracy na następny dzień. Szkoła dała mi wybór nauki z ich książek lub z moich materiałów, ale po zobaczeniu ich podręczników od razu zdecydowałam się na drugą opcję! Nikt tu nie martwi się i prawa autorskie, więc ich podręczniki to zlepek stron z różnych książek, ułożonych bez żadnej logicznej chronologii oraz sensu (bo jaki jest sens w uczeniu przysłówków częstotliwości podczas wyjaśniania czasu Present Continuous?!). Tak więc codziennie drukuję około 200 stron i posiłkuję się materiałami z internetu oraz moimi książkami, których używałam udzielając korepetycji w Polsce. 
Zadziwiające jest, że wszyscy nauczyciele w tej szkole z uparciem omijają część gramatyczną w każdym z działów. Po kilku dniach przebywania z nimi sprawa stała się jasna - oni po prostu nie umieją gramatyki! Ich zlepki słów w połączeniu z kambodżańskim akcentem czasem na prawdę są ciężke do rozszyfrowania. 
Szkoła jak na warunki tego państwa jest na wysokim poziomie, wyposażona w wiele pomocy naukowych, świetną stołówkę i plac zabaw. Wolałabym jednak, żeby te pieniądze zainwestowane były w rozwój nauczycieli! 
Na szczęście jesteśmy tu my, wolontariusze, i robimy co w naszej mocy, żeby nauczyć dzieciaki prawidłowego akcentu i choć podstaw gramatyki.

Co jem?
Kuchnia khmerska jest niewątpliwie pyszna, bardzo aromatyczna, wszystkie dania bogate są w przyprawy i zioła. Opiera się ona głównie na ryżu, który był podstawowym składnikiem mojej diety przez trzy tygodnie. Ryż w zupie, ryż z warzywami, owocami morza, z sosem curry... Pod każdą postacią! Niestety po trzech tygodniach diety ryżowej zaczęłam tęskić za naszym europejskim jedzeniem. 
I tak z dnia na dzień moja dieta ewulouwała i w tym momencie prócz obiadu, nie różni się bardzo od tego, co jem w domu. 
Śniadanie to zazwyczaj bagietka z serem lub tuńczykiem. Na obad jem ryż, codziennie starając się zamawiać do niego inne dodatki. Na kolację razem z moją współlokatorką przygotowujemy sałatkę owocową lub sałatkę z tuńczykiem :)
 Tak więc kochana rodzino, nie witajcie mnie w domu ryżem, błagam o nasze Polskie przysmaki : )) 

Potrawą, której składu to teraz nie mogę rozgryźć jest kanapka sprzedawana przed bramą naszego domu. W jej skład wchodzą: dziwny żółty dżem, ogórek, szczypiorek, kiszona kapusta, ser, salceson, sos mięsny i kolędra (o trzy ostatnie oczywiście nigdy nie proszę!). Wiem, że opis przypomina mieszankę, którą zjada się na chrztach obozowych, ale uwierzcie- smakuje na prawdę dobrze! Przeszukałam wiele stron i nigdzie nie mogę znaleźć informacji o kambodżańskich kanapkach sprzedawanych na ulicy (śmiejemy się, że to nasz lokalny Subway!). Jeśli znajdziecie jakieś info, dajcie znać! Chciałabym jednak dokładnie wiedzieć co jem : P 

Jaka jest Kambodża?
Dla mnie piękna, interesująca, ciągle nieodkryta, choć zaczyna być kolejnym punktem na mapie wypraw wielu turystów. Może nie jest to kraj tak rozwinięty jak sąsiadujący Wietnam czy Tajlandia, ale ludzie, miejsca, cudowne widoki potrafią zachwycić! 
Niestety Kambodża to wciąż kraj niesamowicie biedny i skorumpowany. Łapówki tu stały się podatkiem drugiego obiegu, wszyscy wyciągają ręce i chcą wypchać swe kieszenie do pełna. Ciężko załatwić sprawę w urzędzie, ambasadzie, na policji bez odpowiedniego podarunku. Jednak łapówki w szkole to coś, co zaskoczyło mnie najbardziej. W mojej szkole nauczyciele zarabiają stosunkowo dużo, więc absolutnie nie spotkałam się z przypadkiem łapówkarstwa, ale od wolontariuszy z innych szkół wiem, że dzieci są nauczone, że bez pieniążka nie dostaną dobrej oceny, lub co gorsze, dostaną więcej batów linijką. 
Jeśli już mowa o dzieciach w Kambodży, to chyba najsmutniejszy rozdział tej wyprawy. Uśmiech na twarzy dzieciaka to zdecydowanie rzadkość. Co gorsze, dzieci wykorzystywane są jako najlepszy sposób na zadanie ciosu w serca turystów i wybłaganie o pieniądze lub jedzenie. W turystycznym mieście ciężko przejść kilometr bez spotkania z dzieciakiem, który błaga o choć jednego dolara. Wiem, że zabrzmi to okrutnie, ale do takich sytuacji trzeba się przyzwyczaić i na nie w pewien sposób uodpornić. I zdecydowanie lepiej dać dziecku jedzenie (koniecznie rozpakowane) lub zaprosić je na obiad, niż podarować dolara, który przejmą jego rodzice lub opiekunowie. 
Ja sama staram się zawsze mieć ze sobą paczkę cukierków, które mogę dać maluchom. 
Ciężko opisać w kilku słowach to, co dzieje się na ulicach tych biednych miast, ale myślę, że historia, którą za chwilę opiszę pomoże Wam to sobie wyobrazić...
Za każdym razem będąc w stolicy jemy i spędzamy wieczór w tej samej, naszej ulubionej knajpie przy Mekongu. Oczywistym jest, że zaraz po zajęciu miejsc nasz stolik okupowany jest przez dzieciaki starające się sprzedać bransoletki, pocztówki i inne pamiątki. Było tak też w czwartek dwa tygodnie temu. Dzieciaki przekrzykiwały się i w niesamowicie sprytny i wyuczony sposób chciały sprzedać swoje produkty. Absolutnie nie były onieśmielone sytuacją, że muszą rozmawiać w obcym języku z osobami nie z ich państwa. Prócz jednego chłopczyka... Siedział na chodniku i widać było, że wstydzi się podejść i poprosić nas o pieniądze. Był brudny, bez butów, posiadał pęk bransoletek, które sam zrobił i usiłował je sprzedać. Podeszłam do niego i starałam się rozpocząć rozmowę. Jego angielski nie był tak dobry jak angielski innych dzieciaków, a na jego twarzy widać było wstyd i nieśmiałość. Spędziłam z nim długi czas rozśmieszając go, kupując więcej i więcej bransoletek. Chociaż przez chwilę widziałam jak się cieszy i bawi. Małe dzieci tu niestety nie mają czasu na bycie dziećmi, z momentem kiedy potrafią chodzić stają się sprzedawcami utrzymując często swoje rodziny. 
Za każdym razem grupa tych dzieciaków biega wokół naszego stolika, a ten mały chopiec nieśmiało patrzy na nas z boku pochłaniając frytki i colę, które mu kupuję. Tak też było wczoraj. Spędziłam z koleżanką wieczór w naszej ulubionej knajpie, po czym spacerem wracałyśmy do domu. Mijałyśmy wielu mieszkańców Phnom Phen śpiących na ulicy, małe dzieci leżące na kartonach, matki proszące o jedzenie, aż w pewnym momencie zobaczyłam pomarańczową koszulkę i czarną czuprynę tulącą się w ramionach mamy. Podeszłam bliżej i zobaczyłam, że to ten sam mały chłopiec, który spędzał ze mną czas w restauracji nad rzeką. Odjęło mi mowę, zamarłam i szybko wróciłam się do sklepu po wodę, mleko i jedzenie dla malucha. Zostawiłam paczkę przy jego kartonowym łóżku (niestety wszystko musiałam odpakować, inaczej nie miałabym pewności, że rzeczy te nie wrócą na sklepowe półki) i odeszłam. Ciężko było zasnąć w hotelu wiedząc, że ten maluch, jak i setki innych dzieci śpią na ulicy. Cieszę się, że chociaż przez kilka krótkich chwil mogłam sprawić mu radość i być jego Świętym Mikołajem! No i kolekcja bransoletek, które od niego kupiłam jest imponująca : ))) 
Sytuacje takie jak ta utwierdzają mnie w przekonaniu, że nie ma lepiszej formy podróżowania niż wolontariat! Uwierzcie, uśmiech na twarzy dzieciaków, zarówno w szkole jak i na ulicy w Kambodży jest bezcenny ! : )
 
Za tydzień w Kambodży wybory parlamentarne, kandydat startujący z partii już praktycznie wygranej obiecuje koniec korupcji oraz nowe, lepsze życie dla mieszkańców! Miejmy nadzieję, że tak będzie, chętnie sprawdzę to osobiście za kilka lat znowu odwiedzając to miejsce : ) 

Niestet muszę już kończyć, czas przygotować materiały na jutrzejsze zajęcia! 

Pozdrawiam i ściskam gorąco ! 

maluch, o którym wspominałam : 

moi uczniowie: 


(moja wieczorna grupa, a w tle nauczyciel Justin, który jest najlepszym i najśmieszniejszym nauczycielem w tej szkole :D ):

przygotowania do zajęć:

Pobliski targ:



Oraz fryzjer!:


LET'S SPEAK ENGLISH !!! : )











wtorek, 16 lipca 2013

Angkor i Siem Reap

Cześć! 
Przepraszam, że tak długo się nie odzywałam, ale dopiero wróciłam z troszkę przedłużonego weekendu, który spędziliśmy w mieście Siem Reap. Głównym celem naszej podróży oczywiście nie było zwiedzanie miasta, a wizyta w niesamowitym i zapierającym dech w piersiach kompleksie świątyń ANGKOR! 
Po podróży nocnym autobusem i szybkim zakwaterowaniu w hotelu nikt z nas nie myśli o drzemce czy odpoczynku. Prysznic, śniadanie, spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy i o 8 rano wszyscy byliśmy gotowi na odkrywanie zakątków Angkoru. Po negocjacjach udaje nam się wynająć tuk-tuka na cały weekend, po okazyjnej cenie 20$/dzień za cztery osoby. Tuk-tuk był klasy high (biała skóra, głośniki),  jego kierowca znał język angielski, wszystko wskazywało na to, że czeka nas super wyprawa ! 
Godzine później przekroczyliśmy bramy Angkoru. I od tego momentu każda sekunda spęczona w tym miejscu była niesamowita! 
Imperum Angkoru, to największe miasto świata w okresie sprzed rewolucji przemysłowej. W jego latach świetności (802-1432) liczba mieszkańców sięgała jednego miliona, kiedy to Paryż liczył sobie 250tys. osób, a Kraków tylko 20tys obywateli!  W języku khmerskim (używanym obecne w Kambodży) angkor oznacza stolicę oraz święte miasto. 
Angkor to kompleks świątyń, jezior, lasów obejmujący ponad 400km2. Kżda z tych świątyń budowana była przez ówcześnie panującego króla, aby po jego śmierci stać się mauzoleum. A trzeba wiedzieć, że żaden z władców nie szczędził na to środków. Okazałość i bogactwo budowli podkreślało ich potęgę i moc. Najważniejszą oraz największą świątynią jest Angkor Wat, wybudowany z rozkazu króla Surjawarmana II. Wzniósł ją ku czci bóstwa Wisznu, z którym się utożsamiał. 
Świetność Imperium Khmerskiego trwała niestety tylko kilka wieków. Nadmierna eksploatacja środowiska, zapadanie się i niszczenie systemu irrygacyjnego, brak wystaczających środków pozyskiwnaych z łupów- to wszystko sprawiło, że miasto Angkor zaczęło upadać. Co więcej, bunt mieszkańców, którzy nie akceptowali przepychu panującego w świecie królewskim sprawił, że większość z nich zaczęła wyznawać buddyzm, którego ideologie bliższe są ich skromnemu i ubogiemu życiu. Gdy w 1431r. Syjamczycy najechali na Angkor, władca opuścić swoje miasto i stolicą ustanowił Phnom Penh. I tak Imperium Khmerskie zaczęło niszczeć oraz porastać gęstymi drzewami. Aż do roku 1586, kiedy to kapucyn Antonio da Magdalena dotarł na tereny Kamobdży. Początkowo myślano, że Angkor jest spuścizną dorobku Aleksandra Wielkiego lub Imperium Rzymskiego. W przeciągu następnych setek lat do miasta zaczęło napływać wielu archeologów, którym udało się odtworzyć historię, magię i czar tego miejsca. Obecnie Angkor wpisany jest na listę światowego dziedzictwa kultury UNESCO i jak szacuje Interpol, jego roczna wartość wynosi od 2,5 do 4 miliarda euro! 

Angkor niewątpliwie ma wiele twarzy. Prócz pełnienia swojej najważniejsze roli, jest on również miejscem pełnym straganów wypełnionych po brzegi pamiątkami, małych dzieci, które w niesamowicie umiejętny sposób nakłaniają do kupna figurek, pocztówek, bransoletek. Od jednej z dziewczynek po odmówieniu kupna pamiątki usłyszałam zdanie : Open your mind, open your heart, open your wallet! (Otwórz swój umysł, otwórz swoje serce, otwórz swój potrfel!). Wmurowana w ziemię nie wiedziałam co powiedzieć. Oczywiście prawdą jest, że większość z dzieciaków tu jest biedna, głodna, często też wychowują się same bez rodziców na ulicach Kambodży. Ale ten wyjazd nauczył nas, że pieniądze, które damy dzieciakom zostaną szybko przechwycone przez starsze osoby, które sprawują władzę nad tym 'biznesem'. To samo jest z jedzeniem. Każda butelka wody, mleka, każdy baton zostanie zaraz sprzedany w pobliskim sklepie. Tak więc jeśli chcecie dawać dzieciom jedzenie- róbcie to!- ale pamiętajcie o otwieraniu paczek, butelek, łamaniu cukierków, batonów. Tylko wtedy będziecie mieli pewność, że nikt im tego nie zabierze i choć przez chwilę będziecie mogli zobaczyć uśmiech na ich twarzach ! ;) 
Poza handlową częścią Angkoru można znaleźć też tą tajemniczą, pełną pytań i nieodkrytych miejsc.
Lipiec i sierpień w Kambodży to miesiące typowo nieturystyczne, więc wśród kolosów Angkoru można się poczuć jak prawdziwy odkrywca. Ja tak właśnie czułam się przez cały weekend ! 

Samo miasto Siem Reap, które oddalone jest o 5km od Angkoru i stanowi ogromny kompeks turystyczny, jest jednym z ładniejszych miast Kambodży. Właśnie z powodu turystów znaleźć w nim można wiele klubów, barów, restauracji, klimatycznych knajp i (ku naszej wielkiej uciesze!) supermarket! Był to drugi sklep spożywczy, który spotkałam w Kambodży, więc zrobiłam zapasy na cały wyjazd :) Kupiłam niezliczoną ilość puszek tuńczyka, sera, płatków kukurydzianych i nawet mleka, którego w Polsca w ogóle nie piję! Czas podwyższyć poziom białka i wapnia w moim organiźmie, który przez ten miesiąc zdecydowanie drastycznie spadł. 

Niestety muszę już kończyć, bo po cudownym weekendzie czas zacząć przygotowywać się do zajęć w szkole ! :) 
Obiecuję, że jeszcze w tym tygodniu wrzucę post o miasteczku w którym mieszkam, szkole i moim codziennym życiu ! 

Pozdrawiam i ściskam gorąco ! 

Ja, a w tle Angkor Wat:














Obraz, który udało mi się kupić za 8 dolarów! : 



Nasz prywatny weekendowy tuk-tuk:

A na koniec kambodżański przysmak- grillowany wąż: 
















niedziela, 7 lipca 2013

Kampot

Cześć! :) 
Nadszedł nowy weekend, a co za tym idzie kolejny wyjazd pełen przygód! 
Tym razem postanowiliśmy wyruszyc do miasta Kampot położonego na południowym-wschodzie Kambodży. Decyzję podjęliśmy w czwartkową noc, uwierzcie, że ciężko jest wybrać miejsce dziewięcioosobową grupą, w której każdy ma inny pomysł na to, jak spędzić wolny czas! 
Podróż zaczęła się podejrzanie spokojnie i jak mogliśmy się spodziewać, spokój ten trwał tylko przez chwilę. Po dotarciu tuk-tukiem do centrum na dworzec autobusowy okazało się, że niestety biletów do miasta Kampot na dzień dzisiejszy już nie ma! Oczywiście po usłyszeniu tej informacji nikt z nas nie myślał o powrocie do hotelu, zaczeliśmy szukać alternatywy. Pierwszym pomysłem była taksówka! 200km, 8$ za osobe, super opcja! Ale niestety nasza grupa liczy 9 osób, więc jedno z nas nie miało kompanów do podróży. Byliśmy już zrezygnowani i chcieliśmy przełożyć wyprawę na jutro, ale nagle w środku tłumu, pomiędzy wrzeszczącymi, przepychającymi się ludźmi usłyszeliśmy mężczyznę krzyczącego 'private bus, private bus' ! Od razu pojawił się uśmiech na naszych twarzach i po szybkich negocjacjach ustaliliśmy cenę 5$ za osobę. Kierowca zabrał nas tuk-tukiem (kolejna porcja "świeżego" powietrza wdychanego w centrum Phnom Penh - mój organizm woła o pomoc!) do miejsca, gdzie czekał jego luksusowy pojazd. Prywatność tego busa to kolejne pojęcie względne, zaraz po włączeniu silnika zaczęli się schodzić inni ludzie spragnieni podróży, więc w rezultacie jechaliśmy busem pełnym wrzeszczących mieszkańców Kambodży! 
Zaraz po przyjeździe do miasta złapaliśmy taksówkę, a raczej skuter z przyczepą (nie potrafię opisać tego pojazdu, zobaczcie zdjęcie poniżej!), który zawiózł nas do miejsca zakwaterowania. Znaleziony online pokój okazał się być eko bungalowem, za którego plecami była gęsta, przerażająca dżungla. W ciągu dnia miejsce wyglądało bardzo egzotycznie i ciekawie, jednak w nocy tej egzotyki był niestety chyba nadmiar. Niezliczona ilość jaszczurek, pająków, dziury w ścianach, przez które spokojnie mógłby wślizgnąć się wąż oraz zwierzęca orkiestra grająca zaraz za oknem (nawet nie wiecie jak głośnie potrafią być zwierzęta w dżungli nocą!)- wszystko to sprawiło, że zamiast spać czuwałyśmy z dziewczynami nie śpiąc w ogóle! 
Sobotni dzień rozpoczął się wcześnie, o 7 rano wyjechaliśmy na wycieczkę w Góry Kardamonowe. Na wstępie muszę przyznać, że była to jedna z najbardziej egzotycznych i ciekawych wycieczek spośród wszystkich, na które miałam okazję pojechać!
Pierwszym przystankiem był piękny wodospad na szczycie góry w Bokor National Park (na którą wjechaliśmy busem, niestety nikt z nas nie był przygotowany na pieszą wyprawę). Choć oglądaliśmy wodospad w deszczu, to i tak zrobił na nas ogromne wrażenie. Roślinność w tej części świata jest tak bujna, soczysta, o bardzo intensywnych kolorach, że wodospad na jej tle wyglądał cudownie! 
Następnym punktem wyprawy była buddyjska świątynia wybudowana w XV wieku. Niesamowicie cieszę się z wizyty tam, bo interesuje mnie buddyzm, tradycje i zasady panujące wśród wyznawców tej religii. Byliśmy jedynymi turystami, więc zdecydowanie mogliśmy poczuć magię i klimat panujący w tej świątyni. Już samo otoczenie, położenie na szczycie góry skąpanej w mgle sprawiły, że miejsce to było  zdecydowanie warte odwiedzenia. 
Podczas wycieczki odwiedziliśmy także opuszczone francuskie miasteczko. Francja niegdyś posiadała kolonie w Kambodży, więc do dziś można znaleźć tu elementy charakterystyczne dla tego kraju (bagietki, ludzi mówiących w języku francuskim, francuskie elementy w budownictwie, czy też właśnie takie opuszczone miasteczka). Niestety podczas budowy drogi zniszczona została połowa zabytków, więc za wiele nie mogliśmy zobaczyć.   
W drodze powrotnej jadąc drogą w otoczeniu dzikiej natury nagle na drodze pojawił się zielony wąż. Na twarzy naszego przewodnika pojawiło się przerażenie i kazał nam natychmiast zamknąć okna. Jak później się okazało, był to wąż zajmujący zaszczytne drugie miejsce na liście najbardziej jadowitych i niebezpiecznych węży świata! Całe szczęście, że zrezygnowaliśmy z pieszej wycieczki i wybraliśmy busa... 
Pewnie teraz się spodziewacie fragmentu o tym jak to po męczącym dniu zapadliśmy w twardy sen! Nic z tego! :) Wrażeń oczywiście nie było nam dosyć, więc po szybkim prysznicu i kolacji zdecydowałyśmy z dziewczynami, że czas zwiedzić Kampot! Nasze zwiedzanie zakończyło się na spacerze deptakiem wzdłuż Mekongu. Poznałyśmy tam ekipę podróżników z Australii, Nowej Zelandii oraz Anglii i wszyscy razem poszliśmy do salsa baru na trwającą do późnych godzin wieczornych imprezkę : ) Uwielbiam poznawać tu nowych ludzi! Wszyscy są mili, otwarci i niesamowici inspirujący. 
Niedzielny dzień spędziłyśmy na odpoczynku i relaksie! Po godzinnej wycieczce rowerowej po mieście i jego okolicach zasiadłyśmy w knajpie nad rzeką i rozkoszowałyśmy się pysznym jedzeniem i świeżymi koktajlami : )
Teraz siedzę w busie kurczowo trzymając się siedzenia (ten bus już na szczęście jest prywatny i zawiezie nas pod same drzwi domu!). Zasady panujące na kambodżańskich drogach (a raczej ich brak) to temat na dłuugi wpis! Mniej więcej wygląda to tak: miej kierunkowskaz wlączony cały czas, może najdzie Cie ochota na wyprzedzenie kogoś; nie używaj wycieraczek (o ile je masz!); miej włączone cały czas światła długie; używaj klaksonu żeby kogoś ostrzec, przeprosić, powitać, just for fun!; jak nie ma miejsca na lewym pasie, jedź prawym!; jeśli kierujesz motorem, ruch prawostronny Cię nie obowiązuje; i najważniejsza : większy jest ważniejszy i ma zawsze pierwszeństwo! :) 

Trzymacje kciuki za mój szczęśliwy powrót i do usłyszenia niebawem ! 

PS! Kochana rodzino (wiem, że czytacie mojego bloga!). Nie martwcie się o mnie, do tej pory nie spotkała mnie żadna niebezpieczna sytuacja, ludzie są mili, pomocni, nie zauważyłam problemu związanego z kradzieżą, zapowiada się, że wrócę do domu cała i zdrowa ! ; ) Oczywiście wszyscy się na mnie patrzą jak na przybysza z kosmosu, robią mi zdjęcia i zasypują pytaniami (często w khmerskim ;p), ale jestem pewna, że czarnoskóry człowiek na ulicach naszego Ostrowca też byłby sensacją, ięc nie ma co się dziwić ! 

PS 2! Zmieniłyśmy z dziewczynami plan podróży po projekcie i naszym pierwszym przystankiem nie będzie Bangkok, a KUALA LUMPUR w Malezji :)))

PS 3! Anegdotka z mojego życia w Kambodży:  miejsce, w którym jedliśmy codziennie kolacje (super knajpa, z stolikami na dworze, pycha jedzenie) okazało się być domem publicznym ... : P czas znaleźć inną jadłodajnię! 

Pozdrawiam ! 




moje motto od dziś! (mądrość z kambodżańskiej knajpy!):

Ja i Nadia:





Portugalia Australia Polska 
Rita i Mike: 



















poniedziałek, 1 lipca 2013

Sihanoukville i wyspy Koh

Cześć! : ) 
Po wyczerpującym weekendzie w końcu znalazłam moment na nadrobienie zaległości na blogu! 
Na wstępie mogę Wam tylko powiedzieć, że dawno nie przeżyłam takiej mieszanki emocjonalnej! Adrenalina skakała jak sinusoida, wrażeń zdecydowanie nam nie brakowało. 
Piątkowy poranek nie zaczął się cudownie, obudziłyśmy się z moją współlokatorką Ritą o 6:50, a o 7 wszyscy musieliśmy jechać na dworzec autobusowy. Co więcej, obudziłam się z bólem gardła, katarem i biorąc tuzin tabletek modliłam się o brak grypy nad morzem (udało się! :D). 
Jednak po wejściu do autokaru wiedzieliśmy, że to będzie super wyjazd! Kierowca puścił nam kambodżańskie disco-polo, siedzieliśmy w otoczeniu mnichów, no i najważniejsze- z każdym kilometrem zbliżaliśmy się do nadmorskiej miejscowości Sihanoukville. Po sześciu godzinach podróży z a oknem było już widać morze, plażę i palmy : ) Na dworcu szybko złapaliśmy tuk-tuka (szybko, to pojęcie względne, tu oznacza to mniej więcej po 10 minutach starań wytłumaczenia gdzie, za ile, ile osob, oraz następne 5 minut targowania się o dobrą cenę). Kierowca zawiózł nas do hotelu, w którym udało nam się wynająć pokoje przy samej plaży za (uwaga!) 2 dolary! W pokojach oczywiście długo nie zagościliśmy, bo cały dzien spędziliśmy na plaży (czego skutki teraz niestety odczuwam). W ciągu dnia poznaliśmy mnóstwo turystów, młodych osób zwiedzających świat z plecakiem. Ich historie były niesamowite i oczywiście wzbudziły we mnie ogroooomną zazdrość! Przykładem może być Christian, 29 letni chłopak z Kolumbii, który mieszka w Sydney, a obecnie podróżuje przez rok po całej Azji. Nie mogłam przestać z nim rozmawiać i podziwiać go za odwagę! Powiedział mi, że podczas swojej wyprawy nie pamięta dnia, kiedy by był sam, w każdym miejscu poznaje nowych, interesujących kompanów (tak jak na przykład nas!). Są to jego ostatnie dni w Kambodży, bo w przyszłym tygodniu wylatuje do Indii. Jego opowieści tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, że też kiedyś wyjadę w podróż z plecakiem po Azji! (Ktoś chce jechać ze mną? :>) 
Wieczorem tego samego dnia poszliśmy wszyscy na imprezę do beach baru w centrum miasta na pięknej plaży. Nawet nie zdawałam sobie sprawy jak dużo turystów z Europy i Stanów jest w Kambodży! Tam zostaliśmy do późnej nocy, impreza była świetna, a po zobaczeniu rachunku wszyscy byliśmy w szoku, bo wyniósł on tylko 5$ za osobę (a gwarantuję, że zamawialiśmy duużo).
Wczesnym rankiem następnego dnia wykupiliśmy wycieczkę statkiem (o tym jaki "statek" to był opowiem później) po trzech wyspach z kambodżańskiego archipelagu. Wyspy Koh były zdecydowanie najpiękniejszym miejscem, które odwiedziłam! Biały piasek, palmy, hamaki, grill na plaży, ciepłe, czyste morze, i relaks cały dzień sprawiły, że zaliczam tę sobotę do jednego z najlepszych dni w moim życiu! Jednak jego zakończenie nie było już tak piękne... W drodze powrotnej płynęliśmy dziesięcioosobową łódką, której każda część rozsypywała się, a fakt, że jej kapitan cały dzień raczył się na wyspie bimbrem wcale nas nie uspokajał. W momencie, kiedy wypłynęliśmy z wyspy rozpoczął się ogromny sztorm, chmury zasłoniły słońce, zrobiło się ciemno, zimno i mrocznie. Nasza łódka bujała się tak bardzo, że woda w niej była po kolana. Ogromne fale przykrywały nasze głowy, tak więc wszystkie telefony, portfele i dokumenty zostały zalane. Wesoły kapitan nic sobie z tego nie robił, a w momencie kiedy chcieliśmy odczepić od burty kapoki bardzo się oburzył (chyba zepsuliśmy jego piękną instalację!). Jedyne o czym myślałam to to, że jak już za sekundę się przewrócimy, muszę zebrać siły i dopłynąć do brzegu. Na szczęcie pod koniec podróży fale się uspokoiły, a my po dopłynięciu do brzegu szybko poszliśmy na piwo, żeby uczcuć nasze ocalałe życie! : ) 
Sobotni wieczór i niedziela upłynęły spokojnie, odpoczywaliśmy i opalaliśmy się na plaży (niestety chyba za długo, przez co jestem teraz różowa jak tajska taksówka i wszystko mnie piecze!). 
Ten weekend dał nam też dużo do myślenia, spotkałam mnóstwo dzieci proszących o jedzenie, pieniądze. Niestety w Kambodży jest tak, że jeśli jedno dziecko w rodzinie chce studiować, uczyć się, reszta rodzeństwa musi na to ciężko pracować (często własnie żebrząc na ulicy...). Teraz już wiem dlaczego dzieciaki w szkole, w której uczę są tak aktywne, chętne, zdeterminowane do nauki. W Polsce uczyć musi się każdy, tu mogą niestety tylko wybrańcy. Nadal nie rozumiem czemu w tak biednym kraju edukacja jest płatna! 

Uciekam przygotowywać się na zajęcia, za chwilę moja pierwsza lekcja! : ) trzymajcie kciuki !

PS! W czwartek jedziemy zwiedzać północną Kambodżę, nie mogę sie doczekać :)

Poniżej standardowo nowa porcja zdjęć : 

zaczęło się od kupienia biletu ... 


Nadia Marisa i Rita podczas postoju

Kambodża widziana z okna autokaru

nasza kompanka podróży

beach bar 

troszkę nas zmoczył deszcz ...
i morze... (a ten brodaty chłopak to wlasnie Christiano!)

nasz kapitan łodzi (godny zaufania, prawda?)

cudowne wyspy
paparazzi






nasza plaża

jedzenie na niej sprzedawane 

nasza współlokatorka 

a na koniec MY! zmęczone, spalone słońcem, ale szczęśliwe ! :)