Wszystkie moje dotychczasowe posty dotyczyły wycieczek, weekendów, podróży do turystycznych miejscowości. Dzisiaj natomiast opowiem Wam o tym gdzie mieszkam, pracuję, jak upływa mi dzień w Kambodży oraz jakie są moje odczucia po czterech tygodniach pobytu w tym odległym państwie.
Gdzie mieszkam?
Miasteczko, w którym mieszkamy nazywa się Takhmao i położone jest 10km od stolicy Kambodży. Życie tu toczy się wokół targu i jednej głównej ulicy (na której położony jest nasz 'dom', więc nic nas nie omija). Na luksusy takie jak sklep spożywczy, apteka, kino nie możemy tu niestety liczyć, więc pozostaje nam bazar, lokalne małe knajpki i salon naszego domu, w którym wieczorami spędzamy razem czas rozmawiając i oglądając filmy.
Gdzie pracuję?
Szkoła, w której uczę nazywa się Westland International School (międzynarodowa jest tylko w swojej nazwie). Jest to szkoła języka angielskiego, do której dzieciaki i młodzież przychodzą po zajęciach w publicznej szkole (która jest niestety płatna). Ja pod swoje skrzydła przyjęłam sześć grup- dwie z dziećmi od 7 do 12 roku życia i cztery z młodzieżą i osobami dorosłymi. Dzieci są bardzo aktywne, zajęcia zazwyczaj przebiegają spokojnie i bez większych problemów, z młodzieżą i dorosłymi już nie jest tak kolorowo. Zauważyłam negatywną koorelację zapału do nauki względem wieku : P
Codziennie po zajęciach (które prowadzę od 13:40 do 19:40) spędzam około 1,5-2h na przygotowywaniu ćwiczeń, kserówek i kart pracy na następny dzień. Szkoła dała mi wybór nauki z ich książek lub z moich materiałów, ale po zobaczeniu ich podręczników od razu zdecydowałam się na drugą opcję! Nikt tu nie martwi się i prawa autorskie, więc ich podręczniki to zlepek stron z różnych książek, ułożonych bez żadnej logicznej chronologii oraz sensu (bo jaki jest sens w uczeniu przysłówków częstotliwości podczas wyjaśniania czasu Present Continuous?!). Tak więc codziennie drukuję około 200 stron i posiłkuję się materiałami z internetu oraz moimi książkami, których używałam udzielając korepetycji w Polsce.
Zadziwiające jest, że wszyscy nauczyciele w tej szkole z uparciem omijają część gramatyczną w każdym z działów. Po kilku dniach przebywania z nimi sprawa stała się jasna - oni po prostu nie umieją gramatyki! Ich zlepki słów w połączeniu z kambodżańskim akcentem czasem na prawdę są ciężke do rozszyfrowania.
Szkoła jak na warunki tego państwa jest na wysokim poziomie, wyposażona w wiele pomocy naukowych, świetną stołówkę i plac zabaw. Wolałabym jednak, żeby te pieniądze zainwestowane były w rozwój nauczycieli!
Na szczęście jesteśmy tu my, wolontariusze, i robimy co w naszej mocy, żeby nauczyć dzieciaki prawidłowego akcentu i choć podstaw gramatyki.
Co jem?
Kuchnia khmerska jest niewątpliwie pyszna, bardzo aromatyczna, wszystkie dania bogate są w przyprawy i zioła. Opiera się ona głównie na ryżu, który był podstawowym składnikiem mojej diety przez trzy tygodnie. Ryż w zupie, ryż z warzywami, owocami morza, z sosem curry... Pod każdą postacią! Niestety po trzech tygodniach diety ryżowej zaczęłam tęskić za naszym europejskim jedzeniem.
I tak z dnia na dzień moja dieta ewulouwała i w tym momencie prócz obiadu, nie różni się bardzo od tego, co jem w domu.
Śniadanie to zazwyczaj bagietka z serem lub tuńczykiem. Na obad jem ryż, codziennie starając się zamawiać do niego inne dodatki. Na kolację razem z moją współlokatorką przygotowujemy sałatkę owocową lub sałatkę z tuńczykiem :)
Tak więc kochana rodzino, nie witajcie mnie w domu ryżem, błagam o nasze Polskie przysmaki : ))
Potrawą, której składu to teraz nie mogę rozgryźć jest kanapka sprzedawana przed bramą naszego domu. W jej skład wchodzą: dziwny żółty dżem, ogórek, szczypiorek, kiszona kapusta, ser, salceson, sos mięsny i kolędra (o trzy ostatnie oczywiście nigdy nie proszę!). Wiem, że opis przypomina mieszankę, którą zjada się na chrztach obozowych, ale uwierzcie- smakuje na prawdę dobrze! Przeszukałam wiele stron i nigdzie nie mogę znaleźć informacji o kambodżańskich kanapkach sprzedawanych na ulicy (śmiejemy się, że to nasz lokalny Subway!). Jeśli znajdziecie jakieś info, dajcie znać! Chciałabym jednak dokładnie wiedzieć co jem : P
Jaka jest Kambodża?
Dla mnie piękna, interesująca, ciągle nieodkryta, choć zaczyna być kolejnym punktem na mapie wypraw wielu turystów. Może nie jest to kraj tak rozwinięty jak sąsiadujący Wietnam czy Tajlandia, ale ludzie, miejsca, cudowne widoki potrafią zachwycić!
Niestety Kambodża to wciąż kraj niesamowicie biedny i skorumpowany. Łapówki tu stały się podatkiem drugiego obiegu, wszyscy wyciągają ręce i chcą wypchać swe kieszenie do pełna. Ciężko załatwić sprawę w urzędzie, ambasadzie, na policji bez odpowiedniego podarunku. Jednak łapówki w szkole to coś, co zaskoczyło mnie najbardziej. W mojej szkole nauczyciele zarabiają stosunkowo dużo, więc absolutnie nie spotkałam się z przypadkiem łapówkarstwa, ale od wolontariuszy z innych szkół wiem, że dzieci są nauczone, że bez pieniążka nie dostaną dobrej oceny, lub co gorsze, dostaną więcej batów linijką.
Jeśli już mowa o dzieciach w Kambodży, to chyba najsmutniejszy rozdział tej wyprawy. Uśmiech na twarzy dzieciaka to zdecydowanie rzadkość. Co gorsze, dzieci wykorzystywane są jako najlepszy sposób na zadanie ciosu w serca turystów i wybłaganie o pieniądze lub jedzenie. W turystycznym mieście ciężko przejść kilometr bez spotkania z dzieciakiem, który błaga o choć jednego dolara. Wiem, że zabrzmi to okrutnie, ale do takich sytuacji trzeba się przyzwyczaić i na nie w pewien sposób uodpornić. I zdecydowanie lepiej dać dziecku jedzenie (koniecznie rozpakowane) lub zaprosić je na obiad, niż podarować dolara, który przejmą jego rodzice lub opiekunowie.
Ja sama staram się zawsze mieć ze sobą paczkę cukierków, które mogę dać maluchom.
Ciężko opisać w kilku słowach to, co dzieje się na ulicach tych biednych miast, ale myślę, że historia, którą za chwilę opiszę pomoże Wam to sobie wyobrazić...
Za każdym razem będąc w stolicy jemy i spędzamy wieczór w tej samej, naszej ulubionej knajpie przy Mekongu. Oczywistym jest, że zaraz po zajęciu miejsc nasz stolik okupowany jest przez dzieciaki starające się sprzedać bransoletki, pocztówki i inne pamiątki. Było tak też w czwartek dwa tygodnie temu. Dzieciaki przekrzykiwały się i w niesamowicie sprytny i wyuczony sposób chciały sprzedać swoje produkty. Absolutnie nie były onieśmielone sytuacją, że muszą rozmawiać w obcym języku z osobami nie z ich państwa. Prócz jednego chłopczyka... Siedział na chodniku i widać było, że wstydzi się podejść i poprosić nas o pieniądze. Był brudny, bez butów, posiadał pęk bransoletek, które sam zrobił i usiłował je sprzedać. Podeszłam do niego i starałam się rozpocząć rozmowę. Jego angielski nie był tak dobry jak angielski innych dzieciaków, a na jego twarzy widać było wstyd i nieśmiałość. Spędziłam z nim długi czas rozśmieszając go, kupując więcej i więcej bransoletek. Chociaż przez chwilę widziałam jak się cieszy i bawi. Małe dzieci tu niestety nie mają czasu na bycie dziećmi, z momentem kiedy potrafią chodzić stają się sprzedawcami utrzymując często swoje rodziny.
Za każdym razem grupa tych dzieciaków biega wokół naszego stolika, a ten mały chopiec nieśmiało patrzy na nas z boku pochłaniając frytki i colę, które mu kupuję. Tak też było wczoraj. Spędziłam z koleżanką wieczór w naszej ulubionej knajpie, po czym spacerem wracałyśmy do domu. Mijałyśmy wielu mieszkańców Phnom Phen śpiących na ulicy, małe dzieci leżące na kartonach, matki proszące o jedzenie, aż w pewnym momencie zobaczyłam pomarańczową koszulkę i czarną czuprynę tulącą się w ramionach mamy. Podeszłam bliżej i zobaczyłam, że to ten sam mały chłopiec, który spędzał ze mną czas w restauracji nad rzeką. Odjęło mi mowę, zamarłam i szybko wróciłam się do sklepu po wodę, mleko i jedzenie dla malucha. Zostawiłam paczkę przy jego kartonowym łóżku (niestety wszystko musiałam odpakować, inaczej nie miałabym pewności, że rzeczy te nie wrócą na sklepowe półki) i odeszłam. Ciężko było zasnąć w hotelu wiedząc, że ten maluch, jak i setki innych dzieci śpią na ulicy. Cieszę się, że chociaż przez kilka krótkich chwil mogłam sprawić mu radość i być jego Świętym Mikołajem! No i kolekcja bransoletek, które od niego kupiłam jest imponująca : )))
Sytuacje takie jak ta utwierdzają mnie w przekonaniu, że nie ma lepiszej formy podróżowania niż wolontariat! Uwierzcie, uśmiech na twarzy dzieciaków, zarówno w szkole jak i na ulicy w Kambodży jest bezcenny ! : )
Za tydzień w Kambodży wybory parlamentarne, kandydat startujący z partii już praktycznie wygranej obiecuje koniec korupcji oraz nowe, lepsze życie dla mieszkańców! Miejmy nadzieję, że tak będzie, chętnie sprawdzę to osobiście za kilka lat znowu odwiedzając to miejsce : )
Niestet muszę już kończyć, czas przygotować materiały na jutrzejsze zajęcia!
Pozdrawiam i ściskam gorąco !
maluch, o którym wspominałam :
moi uczniowie:
(moja wieczorna grupa, a w tle nauczyciel Justin, który jest najlepszym i najśmieszniejszym nauczycielem w tej szkole :D ):



























































